Kilka dni minęło i emocje opadły po środowej sesji w Chałupach,
ale wciąż z całą pewnością mogę powiedzieć, że była to jedna z najlepszych
i najbardziej podnoszących adrenalinę sesji surfingowych w moim życiu !
W ostatnich czasach raczej nie zdarza mi się, żeby fala mnie przestraszyła.
Faktycznie, na 3m tubach w el Cotillo na Fuercie miałem pełne pory,
ale na Bałtyku ostatnio jakoś jestem spokojny.
Zazwyczaj jestem pewny siebie,
a Bałtyckie fale nie mają takiego impetu jak na oceanie.
No cóż, w ostatnią środę ciśnienie poszło mi ostro w górę...
Już z prognozy wynikało, że będzie baaardzo solidny warun.
Przez dwie doby przechodziły mocne wichury z zachodu.
Wykresy fal, pokazywały wysokość 5-6m na środku morza.
Zdecydowałem się jechać na półwysep po południu,
kiedy to miał zacząć słabnąć wiatr.
Tak też zrobiłem.
Pojechałem sam, bo Robert chorutki, ale spoko,
zawsze ktoś pewnie będzie pływał w taki warun.
Okazało się, że nikogo nie było.
Nie tylko nie było żadnych surferów, ale dosłownie NIKOGO.
Nawet jednego spacerowicza z psem, leśniczego czy innego osobnika.
Mało tego, jak przyjechałem na parking na "dziesiątce",
okazało się, że wichura złamała drzewo, które upadło w miejscu,
w którym normalnie zaparkowałbym samochód.
Po małej krzątaninie, sprawdzaniu spotów itd,
ostatecznie wybrałem właśnie "dziesiątkę".
Warun panował atomowy.
Morze całkiem nieźle wzburzone, ale wiatr już słabł
i fale zdążyły się poukładać.
Ogólnie konkretne 2 - 2,5 m przy okresie 9s i umiarkowanym wietrze offshore.
Moc była słuszna i oczywiście z brzegu wyglądało to bardziej lajtowo,
niż jak już byłem w wodzie i przebijałem się przez pierwsze fale.
Od momentu wejścia do wody, miałem niecałą godzinę do zmroku.
Fale tubowały się daleko w głąb morza za końcem nowych palików,
co jest raczej rzadkością.
Zazwyczaj łamią się na końcu palików lub jeszcze bliżej brzegu.
Miały naprawdę sporą moc i wypiętrzały się jak ściany wody.
Czuć było potęgę i gniew morza.
Zaraz po wejściu do wody i przebiciu się na lineup, opanował mnie niepokój.
W głowie miałem to połamane drzewo i jakoś tak wkręciłem sobie,
że to znak, żeby na siebie uważać.
Byłem całkiem sam na konkretnie rozbujanym morzu, padał deszcz,
a z każdą minutą robiło się coraz ciemniej.
Woda 2 stopnie, powietrze tak samo, więc raczej nie wpada to w pojęcie komfortu.
Najbardziej jednak zaniepokoiło mnie to, że prąd cały czas spychał mnie
na środek odcinka pomiędzy nowymi palikami, gdzie dokładnie po środku
znajdują się stare połamane paliki.
Z wody w ogóle nie mogłem ich zlokalizować, ale wiedziałem że są mniej więcej
na wysokości miejsca, w którym ja się znajdowałem
i że po złapaniu fali mogę na nich wylądować.
Do tego wszystkiego, jedna z fal, pod którą nurkowałem ściągnęła mi płetwę
z pięty i tylko jakimś fartem jej nie zgubiłem i udało mi się ją naciągnąć na nogę.
Na szczęście szybko się ogarnąłem i dałem z siebie 100%.
Przez tą godzinę udało mi się złapać kilka naprawdę sporych fal,
z czego jedna ładnie się nade mną zamknęła sporą tubą.
Zaliczyłem mega potężną sesję i z wody wyszedłem
zmęczony ale totalnie zadowolony.
Muszę jednak przyznać, że przy takich mocniejszych warunkach,
znacznie lepiej jest pływać w kilka osób, albo chociaż we dwójkę.
Poniżej kilka zdjęć poglądowych.
Szaruga, padający deszcz i zapadający zmierzch sprawiły,
że jakość materiału jest bardzo słaba, a do tego co chwila
pojawiały się krople na obiektywie.
Z tego też względu odpuściłem sobie montaż filmiku i poprzestałem na tych kilku screenach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz